czwartek, 18 sierpnia 2016

Warrior #8

Jechaliśmy w szybkim tempie. Wszystko szło po mojej myśli, do momentu gdy nie natkneliśmy się na bandytów z bractwa Lorda Błyskawicy. Początkowo starałam się zachować spokój, ale gdy zaczęli mnie i mój ród obrażać, omało nie zeszłam z konia i ich nie zabiła.
- Raczycie powiedzieć, gdzie jest najbliższa karczma?- zapytałam, jak najbardziej uprzejmie.
- Jedź kobieto prosto.- odpowiedział, niski mężczyzna, który wyglądał jak wiking.
- Dziękuje.- zmusiłam się do powiedzenia tych słów.
Ruszyłam galopem i postarałam się ich zgubić, gdyby nas gonili. Nie dały mi spokoju myśli, które krążyły wokół Arrasa i ojca. Co jeśli nie przyjadą? Co jeśli to Martellówna uwięziła mojego brata? Ojciec umarł, gdy dowiedział się o tym co stało się z moim rodzeństwem? Z myśli wyrwał mnie głos Królobójcy. Odwróciłam lekko głowę w stronę Lannistera.
- Co się stało?- zapytałam.
- Jedziesz jak jakaś wariatka, już raz byśmy uderzyli w drzewo.- odpowiedział.
- Przepraszam, zamyśliłam się.- powiedziałam i skupiłam się na drodze.
- O czym tak rozmyślasz?- zapytał.
- O rodzinie, o ojcu czy jeszcze żyje, czy narzeczona mojego brata to dobra osoba i czy mój wilkor dotarł na czas do ojca.- powiedziałam.
- Wszystko będzie dobrze.- rzekł.
- Czyżby ten Lannister miał serce?- zapytałam z nutką złośliwości.
- Jakbym był tak złą osobą to byś mi związała ręce.- rzekł.
- Nie ufam ci, jednak da się z tobą wytrzymać.- powiedziałam.
Do najbliższej kryjówki były daleko, a muszę odpocząć. Rozbiłam namiot, który dostałam od lady Catlyn. Zestrzeliłam z łuku królika, którego upiekłam nad ogniem. Cieszyłam się, że nie jestem damą, która ma jedynie wpojone maniery. Usiadłam na kamieniu i jak miałam w zwyczaju patrzyłam w niebo. Wpatrywał am oznak moich smoków. Nie miałam nic do Martellów. Czerwona Żmija to osoba, którą znam i szanuję. Trucizny to dobra broń, gdy przeciwnik nie gra czysto. Słyszałam kilka opowieści na temat Arianne i dlatego się martwię, jak siostra o brata. Arras zawsze stawał w mojej obronie i chciał wstąpić do mojej Gwardii.
- Dlaczego mi nie związałaś rąk?- zapytał znowu Jamie.
- Już ci mówiłam.- powiedziałam.
- Nie, to była nie satysfakcjonująca mnie odpowiedź.- rzekł.
- Po pierwsze się ciebie nie boję.- powiedziałam.
- A powinnaś.- rzekł i przystawił mi sztylet do gardła.
- Mógłbym cię zabić.- dodał.
Uśmiechnęłam się. Nadepnełam mu na nogę, uderzyłam łokciem w brzuch, złapałam za rękę z bronią, drugą dłonią przystawiłam mu nóż do gardła.
- Jesteś łatwy do zabicia bez miecza, a go strzegę bardzo dobrze. Beze mnie zginiesz. - powiedziałam.
- Jeszcze nie widziałem, aby ktoś tak walczył.- rzekł.
Miałam już powiedzieć ripostę, ale pojawiło się dwóch jeźdźców. Zeskoczyli z wierzchowców i ruszyli na mnie z bronią. Wzięłam miecz i zaczęłam walczyć. Parowałam ciosy. Mężczyzna kiepsko posługiwał się swoją bronią. Kopnęłam go i wbiłam miecz w serce. Jaime jakoś się bronił sztyletem, ale postanowiłam, że mu pomogę. Zaszła od tyłu napastnika i podcięłam mu szyję. Lannister miał tylko małą ranę na ramieniu.
- Naucz się walczyć sztyletem to przydatna umiejętność. Zajmę się raną.- powiedziałam.
Oczyściłam ranę, gdy zauważyłam że dziwnie pachnie. Zorientowałam się iż broń była posmarowana cholerną trucizną. 
- Bądź spokojny, muszę pozbyć się trucizny.- rzekłam.
- Co!!!- krzyknął.
Spojrzałam na niego poważnie. Normalnie umarł by, ale dzięki mocy cienia, uda mi się go uratować. Wyciągnęłam rękę i sprawiłam, że trucizną uchodziła. Z każdą minutą czułam się coraz słabej, gdyż magia czerpie energię. Straciłam przytomność, a ostatnia rzecz, którą pamiętam to, to że Jaime mnie złapał, dzięki czemu nie upadłam na ziemię.

1 komentarz: